Koronawątek 16-22.2020: wzrosty i nowe restrykcje jak u sąsiadów czy jednak nie przed świętami?
Witajcie. Tytuł w sumie dużo mówi, sąsiedzi (Niemcy, Czesi, Litwini) nagle mają znów wzrosty i się zamykają. Polska była z drugą falą względem nich opóźniona więc wydaje się że jeszcze nie teraz. No i zaczyna wchodzić przedświąteczne nie zgłaszam się na test, chyba że jest tragiczie i musze dzwonić na pogotowie, co sprawia raczej że przypadki są niskie, a zgony wysokie. Więc w sumie zgadywanie czegokolwiek teraz to... no cóż, loteria. Minister zdrowia sugerował nowe restrykcje, na święta, na po świętach, na ferie, cóż media spekuluja jakie i kiedy na całego, ale dowiemy się najwcześciej w czwartek. Co poza tym? Szczepionki są akceptowane przez kolejne jurysdykcje, Unia Europejska przyśpiesza posiedzenie na 21.12. Plan szczepień w PL bez kontrowersji: pracownicy ochrony zdrowia -> seniorzy z DPS -> seniorzy względem wieku -> służby mundurowe... itp. Generalnie jak wszędzie na świecie tu Polska się raz nie wyróżnia ;) Linki: Polska - strona rządowa; KLIK Polska - strona KoronawirusUNas: KLIK Polska - dane na Worldmeters: KLIK Polska - analiza według powiatów: KLIK ( z podziękowaniem dla u/immery) Europa - dane ECDC na temat zakażeń: KLIK Europa - dane dla podróżnych: KLIK (nawiasem mówiąc tu ciekawostka, szare na mapie są rejony Europy z liczbą testów mniejszą niż 300 na 100k, jako dane niewiarygodne. Mało szarych w EU. Ale w momencie publikacji są 4 w Polsce, trzy nikogo nie zdziwią: Lubuskie, Opolskie i Podkarpackie, znane z maleńskiej ilości testów. A czwarty to... Małopolska. Niedawny lider przypadków. Pytaliście w wątkach czy spadek w Małopolsce to rzeczywisty czy ograniczenie testowania i na to wciąż nie znamy odpowiedzi do końca, ale dane z tej strony niestety coś sugerują - jak Małopolska była epicentrum to miała trzecie testowanie, po Mazowszu i Śląsku. Teraz ma 4 od końca... Świat: KLIK Koronawątek z początku grudnia z tabelką październik/listopad: KLIK Poprzedni koronawątek: KLIK RESTRYKCJE: - maski obowiązkowe w przestrzeni publicznej z wyjątkiem parków, lasów i plaż, obowiązkowy też dystans 1,5 metra od osób z którymi się nie mieszka. - szkoły zdalnie poza zerówkami, przedszkolami i praktykami i zajęciami praktycznymi w niektórych typach szkół - osoby poniżej 16 roku mają zakaz wychodzenia z domów bez opieki osoby dorosłej między 8 a 16 w dni powszednie - gastronomia jedynie na wynos lub z dostawą. Dotyczy także food courtów w centrach handlowych - spotkania w grupach do 5 osób max, nie dotyczy pracy i ludzi z tego samego domostwa, dotyczy Wigilii, choć osoby wspólnie mieszkające z domu zapraszającego się nie wliczają - zamknięte są sanatoria, hotele tylko dla podróży służbowy, zamknięte kwatery prywatne - ograniczenie do 30 procent miejsc w komunikacji zbiorowej (lub 50% siedzących) - sport bez publiczności, siłownie i baseny zamknięte z wtjątkiem treningów dla zawodników, w praktyce siłownie w większości otwarte omijają prawo - zamknięte placówki kulturalne, kina, teatry, muzea. OTWARTE biblioteki - ograniczenia w sklepach (małe osoba na 10m2, duże osoba na 15m2) i kościołach (osoba na 15m2)
Polskie subreddity - Lista przebojów notowanie #002
Od pierwszego notowania Listy przebojów polskich subredditów wiele się zmieniło. Przybyło kilka nowych subów, niektóre poszybowały w górę rankingu, inne spadły. Na szczególną uwagę zasługują nowe suby, które w ciągu krótkiego czasu zdobyły ponad stu subskrybentów i osiągnęły TOP 20, np.: filozofia czy ksiazki. W tym notowaniu oznaczyłem zmianę pozycji za pomocą symboli "▲▼" lub jej brak za pomocą znaku "=". Lista będzie dostępna na stałe na stronie wiki suba PolskaNaLuzie pod adresem: https://www.reddit.com/PolskaNaLuzie/wiki/polskie_subreddity Raz na miesiąc będę na nowo wyliczał pozycje i będę postował aktualne notowanie Listy przebojów. A oto przed Wami "Lista przebojów polskich subredditów notowanie #002" POLSKIE SUBREDDITY - stan na dzień: 21.09.2020 Poprzednie notowanie z dnia 17.08.2020 Wynik jest liczony na postawie statystyk ze strony https://subredditstats.com według wzoru: WYNIK = 100 * (LiczbaPostówNaDzień + LiczbaKomentarzyNaDzień) / LiczbaSubskrybujących TOP 20
Polskie subreddity - Lista przebojów notowanie #001
Ponieważ ostatnio powstaje coraz więcej polskich subredditów, postanowiłem zebrać wszystkie, do których udało mi się dotrzeć. Jeśli jakiegoś brakuje, to piszcie. Lista będzie dostępna na stałe na stronie wiki suba PolskaNaLuzie pod adresem: https://www.reddit.com/PolskaNaLuzie/wiki/polskie_subreddity Strona ta będzie podpięta pod menu, które jest widoczne na nowym Reddicie i na apkach mobilnych. Będzie także link ze strony WIKI widocznej z old-reddita. Jeśli moderatorzy jakiegoś suba chcą podpiąć tę stronę u siebie, to proszę bardzo. Raz na jakiś czas (miesiąc?) będę na nowo wyliczał pozycje i będę postował aktualne notowanie Listy przebojów. POLSKIE SUBREDDITY - stan na dzień: 17.08.2020 Wynik jest liczony na postawie statystyk ze strony https://subredditstats.com według wzoru: WYNIK = 100 * (LiczbaPostówNaDzień + LiczbaKomentarzyNaDzień) / LiczbaSubskrybujących TOP 20
#Subreddit awansował z "debiutujących" po wyliczeniu rankingu *Znalezisko dodane po wyliczeniu rankingu SUBREDDITY DEBIUTUJĄCE (liczba subskrybentów mniejsza niż 100)
*Znalezisko dodane po wyliczeniu rankingu Edit: Dopisałem kilka nowych znalezisk, które oznaczyłem *gwiazdką. Edit2: Subreddity, które awansowały do poczekalni z "debiutujących", oznaczyłem #krzyżykiem.
Niczym za pierwszej RP, polska państwowość znowu jest terroryzowana przez bandę wsioków, dla których nie liczy się nic poza własnymi dupami i akumulowaniem jak największej ilości władzy i wpływów dla siebie i swoich kolegów. Jakiekolwiek próby reform są z automatu torpedowane przez wyznawców jedynej słusznej opcji, dla których zasady państwa prawa są ideą abstrakcyjną. Polityka zagraniczna jest prowadzona tak samo nieudolnie, z podejściem, że nie będą nas żabojady demokracji uczyć, prowadząc jednocześnie do osłabienia Polski na arenie międzynarodowej. I tak to właśnie wygląda ten cykl Polaka. Wybiera sobie władzę, tak samo prymitywną jak on. Państwo ulega destabilizacji i w końcu znika z mapy, by w końcu powrócić, przywrócone przez jakiegoś politycznego nekromantę. I cykl się powtarza. Nie jestem do końca pewien jak będzie wyglądać upadek III RP, i czy będzie można to w ogóle nazwać upadkiem (bo to dość mocne słowo i zazwyczaj kojarzy się z czymś efektownym), ale patrząc na historię i obecną tendencję to jestem pewien, że on nastąpi.
Rok 202X. Putin niczym szachowa królowa przelatuje przez pół mapy i ze swoimi wojskami ląduje w Polsce. ONZ zwołuje sesję nadzwyczajną, lecz zanim zdąży ustalić embarga i stopień zaniepokojenia, miliony Polaków spełnia swoje marzenie o walce z ruskimi. A potem spierdala z kraju. Call of Duty i teksty na facebooku nie przygotowały ich jednak do wojny. Reszta Europy nie widziała takiego nalewu uchodźców od około dziesięciu lat. Internet i media wrzą. Komentujący wyśmiewają uciekających z kraju Polaków: "Niby tacy biedni uchodźcy, a co drugi w markowych ciuchach i ze smartfonem". "Jacy oni biedni? Widziałeś jacy grubi? Głodujący tak nie wyglądają." "Ahaha widzieliście tą babę która nie wzięła dowodu ani paszportu?" Reddit i 4chan zalewany jest artykułami o przepychankach, walkach i zamieszkach zarówno w obozach jak i na około nich. Polacy protestują przeciwko grupowemu spaniu w namiotach, zwłaszcza z tym jebanym chujem Malinowskim z pod 9, kutas ma tyle kasy żeby kupić Golfa z tego wieku, to powinien mieszkać w hotelu. Właśnie, hotele. Dlaczego ci durni Anglicy i Francuzi nie dadzą nas do hoteli. W końcu goszczą potomków husarzy, i wiszą nam za drugą wojnę światową. I pierwszą. I rozbiory. I kurwa w ogóle. Mijają miesiące, w gazetach kobiety skarżą się na wąsatych januszy z piwem krzyczących za nimi na ulicy, a Płatnicy Składek Alexa Jonesa doszli do zaskakującego odkrycia: Rosja nie mogła zaatakować Polski, bo Polska to część Rosji, więc całość to Putinowy spisek wycelowany w białych europejczyków. Jak to Polacy są biali? Jacyś inni, ale w żadnym wypadku nie tacy jak my. No i nie uczą się angielskiego, francuskiego oraz niemieckiego, tylko pierdolą w tym swoim pseudo-językiem. W pewnym momencie coś pęka, i kilku sebków wjeżdża w tłum kibiców wychodzących ze stadionu. Płatnicy Jonesa dostali już swoje potwierdzenie, to jest najazd. Przecież to niemożliwe żeby ktoś był po prostu debilem i pod wpływem presji stwierdził że przemoc rozwiąże wszystkie jego problemy. Jeżeli zachód nie pozbędzie się polaków, to już za kilka lat Wieża Eiffela zostanie przemianowana na Wieżę Lecha Kaczyńskiego. Okcydent po raz kolejny jest zagrożony. Co bardziej liberalni członkowie sympatyzują z tak zwanymi "umiarkowanymi polakami", ale ich głos ginie w tabunach informacji z dupy o tym jak to w polsce gwałt jest legalny a za obrażanie księdza idzie się na dożywocie do więzienia. Tymczasem na grupie POLSKA POLACY POLSCY UCHODŹCY
"Siema kochani, wiecie w jakim kraju jest najlepszy socjal? Bo ja siedzę w hiszpanii i niby jest fajnie, ale słyszałem że w Anglii dostałbym mieszkanie, a u szkopów mieszkać nie będę."
"Dzisiaj obchodzimy drugą tygodnicę BRUTALNEGO MORDERSTWA Sebastiana Matiego, który jebał policję bez względu na kraj. Nie pozwolimy się tak traktować, Chwała Wielkiej POLSCE."
"Te jebane żabojady chciały mojemu Brajankowi wszczepić autyzm i za nic nie dało się z nimi po normalnemu dogadać😠😠😠."
"Ja jebie ludziska w tej neuropie nie da się żyć. Powinni nam niewdzięczne qrwy buty lizać za to jak im dupę tyle razy uratowaliśmy, a oni wsadzają nas do jakiś chatek i karmią glonami z GMO. Walczmy z tym ścierwem, Bóg Honor Ojczyzna🙏🙏🇮🇩️🇮🇩️😂😂"
"Sprzedam Opla, angielskie blachy, bez papierów, stan dobry z wyjątkiem wygiętej blachy na drzwiach."
Czy polski pisarz może podbić świat? Tylko jeśli jest bardzo dobry. Zwykła książkowa komercja nie ma szans.
Milena Rachid Chehab: Polska będzie gościem honorowym na Targach Książki w Londynie. Jaka jest ich rola? Antonia Lloyd-Jones: To, obok frankfurckich, najważniejsza impreza dla branży. W przeciwieństwie do tych w Warszawie czy Krakowie, głównie dla czytelników, tu spotykają się wydawcy i agenci, którzy handlują prawami do książek i przekładów. Ale bilet może kupić każdy. Równolegle odbywa się London Book and Screen Week – a literatura kraju, który jest gościem honorowym, ma wtedy pierwszeństwo w spotkaniach autorskich w mieście, nie tylko w wielkiej hali Olympii.
Jak to wszystko daje się upchnąć w trzy dni?
Trzy dni trwają same targi, ale program gościa honorowego trwa rok – do listopada British Council wspólnie z Instytutem Polskim w Londynie oraz Instytutem Książki przygotowuje cały cykl wydarzeń. Będą staże dla pisarzy z Polski, a w Polsce dla brytyjskich. W październiku na Festiwalu Conrada w Krakowie gościło sześć osób – wydawcy, księgarze i organizatorzy festiwali literackich z Wysp. Wspólnie z IK stworzyliśmy dla nich program wprowadzający we współczesną literaturę polską. Wielu wydawców chce mieć w ciągu tego roku tłumaczenie polskiej książki – od razu zgłosiło się do mnie kilku. Wydawanie książek to biznes, a nie działalność charytatywna, więc trzeba zrozumieć, jak to wszystko działa.
Jak?
W Wielkiej Brytanii wydaje się sześć razy więcej książek niż w Polsce, w USA – 10 razy więcej. Ale z tego zaledwie 3-5 proc. to są tłumaczenia, głównie z francuskiego, niemieckiego, włoskiego i hiszpańskiego. Z byłych krajów zza żelaznej kurtyny (oprócz Rosji) Polska jest na pierwszym miejscu i zainteresowanie jej literaturą rośnie, ale to cały czas nie są duże liczby, w dobrym roku jakieś 10 pozycji. Sytuacja się polepsza, w dużej mierze dzięki pracy Instytutu Książki w ciągu ostatnich 15 lat. Książka musi być atrakcyjna dla konkretnego wydawcy na tyle, by w nią zainwestować jeszcze przed jej przeczytaniem. Bo tłumaczenie kosztuje – stawka standardowa w Anglii to 90 funtów za tysiąc słów, w Stanach – gdzie też tłumaczę – jest podobnie.
Jak zainteresować wydawcę?
Nie ma sensu przesyłać książki z dołączonym listem typu: „Całe życie na to czekaliście”. Bo zapewniam, że nie czekali. Wydawca to człowiek, który na biurku ma takie stosy książek, że nawet gdyby miał trzy życia, nie starczyłoby mu czasu. Dlatego najlepiej przygotować odpowiednie dossier. Wybitny tłumacz z rosyjskiego Michael Glenny, który pomagał mi zainteresować wydawców pierwszą książką, którą tłumaczyłam, czyli „Weiserem Dawidkiem” Pawła Huelle, nauczył mnie, jak napisać raport wydawniczy: streszczenie, ocena, informacje o autorze i fragmenty przekładu. W przygotowaniu próbek tłumaczeń polskiej literatury pomaga skierowany do tłumaczy program Sample Translations, zainicjowany kilka lat temu przez IK – dofinansowuje on tłumaczenie do 20 stron.
Jak duża jest rola tłumacza w promocji obcej literatury?
W przypadku polskiej kluczowa. Zwykle zajmuje się tym agent, ale akurat w Polsce brakuje agencji literackich. Kilka wydawnictw (m.in. GW Foksal, Znak i Czarne – to ostatnie we współpracy z agencją Polish Rights) ma dział praw, w którym pracują specjaliści. To oni przedstawiają ofertę na targach, przygotowują katalogi dla obcych wydawców. IK również dwa razy do roku, z okazji targów frankfurckich oraz londyńskich, przygotowuje katalog „Nowe książki z Polski”. Prowadzi też kompetentną stronę internetową z recenzjami i fragmentami książek po angielsku. Ale we własnym kraju tłumacz staje się ważnym orędownikiem książki u wydawców miejscowych. Gdy znajdę książkę, w której się zakochuję, muszę mieć przekonanie, że ma ona potencjalny rynek. Trzeba badać, kto co wydaje, poznawać preferencje wydawców. Np. Jill Schoolman z Archipelago Books z Nowego Jorku, która wydaje wspaniałą literaturę współczesną z całego świata, a z polskiej m.in. Wiesława Myśliwskiego i Magdalenę Tulli, szczególną uwagę zwraca na poetyckość stylu. Zdaje się przy tym na gust tłumacza Billa Johnstona, bo wie, że znajdzie takie książki, które ją zachwycą. Czasami dobijanie się do anglojęzycznego wydawcy trwa kilka lat, trzeba próbować po kilkanaście razy. Tak było z „Gottlandem” Mariusza Szczygła. Ta książka ukazała się w kilkunastu językach, ale z angielskim był problem. Wydawcy odpowiadali: dlaczego mamy czytać to, co Polak mówi o Czechach? Jeśli już głos kogoś z zewnątrz, dlaczego nie autora od nas? Dopiero dzięki staraniom Billa Martina, tłumacza, który wtedy pracował w Instytucie Kultury Polskiej w Nowym Jorku, książka trafiła w końcu na redaktorkę, która się na niej poznała. Gdy „Gottland” już wyszedł, miał entuzjastyczne recenzje, m.in. w „New York Timesie”, i został wybrany przez Juliana Barnesa jako jego książka roku w brytyjskim dzienniku „The Guardian”.
Co z polskiej literatury ma szansę na rynku anglojęzycznym?
Czasem zgłaszają się do mnie polscy autorzy popularnych komercyjnych książek – trudno mi wytłumaczyć im, że nie mają szansy na brytyjskim rynku. A nie mają, bo wydawca od razu pyta, po co płacić za tłumaczenie, skoro u siebie ma w bród takich książek. Dlaczego sama tak lubię czytać angielskie przekłady obcych autorów? Bo właściwie zawsze są bardzo wysokiej jakości – zdały bardzo trudny egzamin, o którym mówimy: ktoś je wybrał spośród tysięcy innych, ktoś – tłumacz, agent – w nią uwierzył na tyle, że zadał sobie trud promowania ich, a ktoś inny postanowił w nią zainwestować, zamówić przekład i wydać. Brytyjczycy i Amerykanie, choć statystycznie najczęściej sięgają po literaturę łatwą, często jakoś związaną z tym, co widzieli w telewizji czy w kinie, czytają dużo naprawdę różnych rzeczy. Po obu stronach oceanu wciąż popularny jest Ryszard Kapuściński, dobrze się sprzedają książki Jacka Hugo-Badera, Wojciecha Jagielskiego, Anny Bikont, Magdaleny Tulli, Wiesława Myśliwskiego i Olgi Tokarczuk (w tym roku ukaże się przekład „Biegunów”). Absolutnie najpopularniejsze teraz są „Mapy” Aleksandry i Daniela Mizielińskich, można tu je znaleźć w dziale dziecięcym w każdej księgarni, zaraz szykuje się nowe wydanie z dodatkowymi mapami – to największy sukces Polski za granicą. Popularny jest Zygmunt Miłoszewski, który miał dobrą promocję – m.in. dzięki obecności Polski jako gościa honorowego w 2016 r. na Book Expo America. Miał świetne spotkanie w Chicago, wraz z trzema pisarkami amerykańskimi. Ale zaczęło się od wydawnictwa brytyjskiego, które publikuje tylko kryminały zagranicznych autorów i miało pomysł, żeby czytelnik, który na lotnisku kupuje przewodnik po kraju, do którego jedzie, miał też do rozważenia kryminał, który się tam rozgrywa – tak, by mógł podróżować po mieście śladami miejsc z książki. Dali mi stos zgromadzonych podczas targów książek, z których według mnie „Uwikłanie” było sto razy lepsze niż reszta. Ale wszystko trwało dość długo, bo wydawca czekał na przekład niemiecki, chciał przeczytać to w całości. A wtedy już chcieli od razu drugą część przygód Szackiego. Po premierze filmu „Ziarno prawdy” Miłoszewski szybko znalazł agenta w Stanach, a ten sprzedał „Gniew”.
Co, oprócz „Biegunów”, jest planowane na najbliższy rok?
„Pan Tadeusz” w tłumaczeniu Billa Johnstona, „Miedzianka. Historia znikania” Filipa Springera i „Farby wodne” Lidii Ostałowskiej, obie w tłumaczeniu Seana Bye, „Guguły” Wioletty Grzegorzewskiej (u nas znanej jako Wioletta Greg) w tłumaczeniu Elizy Marciniak, „Tańczące niedźwiedzie” Witolda Szabłowskiego, „Dom z witrażem” Żanny Słoniowskiej oraz zbiór wierszy Tadeusza Dąbrowskiego w moim przekładzie, „Niedokończone życie Phoebe Hicks” Agnieszki Taborskiej w tłumaczeniu Ursuly Phillips, „Klementyna lubi kolor czerwony” Katarzyny Boglar w tłumaczeniu Zosi Krasodomskiej-Jones. Wiem, że jest tego więcej, ale nie znam dat premier. Ja pracuję nad tłumaczeniem „Lali” Jacka Dehnela. Poleciła mi ją Beata Stasińska, wtedy szefowa W.A.B. W ramach Sample Translations IK dofinansował przekład fragmentu w 2007 r., w międzyczasie znalazłam wydawcę dla „Saturna”, ale „Lala” dalej była bezdomna. Dopiero na targach londyńskich przed rokiem, ze względu na status Polski jako gościa honorowego w 2017 r., wydawnictwo Oneworld Publications szukało dobrej polskiej książki. Ewa Wojciechowska z IK poleciła „Lalę”, a ja to poparłam. Przeczytali książkę w tłumaczeniu niemieckim Renate Schmidgall. A w czerwcu szefowa wydawnictwa została zaproszona do Polski na seminarium dla wydawców i IK. Poznała Dehnela osobiście, polubili się. Wydawcy lubią, gdy pisarz mówi po angielsku, łatwiej wtedy zorganizować promocję. To o tyle duży sukces, że książki z Oneworld Publications ostatnio dwa razy z rzędu wygrały Man Booker Prize, najbardziej prestiżową w świecie anglojęzycznym.
Instytut Książki uważa, że wielu polskich autorów było dotychczas niedocenianych i teraz chce, by dostali szansę na międzynarodową karierę.
Najpierw ktoś musi dowieść, że te książki mają potencjalnych czytelników i że jest na nie rynek. Jeśli ktoś w nie wierzy, powinien przetłumaczyć po kilkadziesiąt stron i zacząć pukać do drzwi kolejnych wydawców. Drogi na skróty tu nie ma. Siła programu Copyright Poland, który od lat prowadzi IK, i który dofinansowuje tłumaczenia na języki obce, polega na tym, że o wsparcie aplikują tu sami zagraniczni wydawcy, którzy już kupili prawa do polskiej książki. Nikt nie mówił im, czym mają się zainteresować. Moim zdaniem nowa reguła, wedle której w tym programie mogą brać udział polscy wydawcy, jest błędem, skoro nie znają specyfiki obcej dystrybucji czy promocji. Polski podatnik może na tym stracić.
Ostatnio Instytuty Polskie organizują spotkania z autorami biografii Lecha Kaczyńskiego. Takie spotkanie odbyło się m.in. w Wiedniu, w Londynie zorganizowała je ambasada. Myśli pani, że może to przygotować grunt pod tłumaczenie tej książki na angielski?
Brytyjczycy lubią biografie, ale ludzi, których znają. Czy Polacy rzuciliby się na biografie o naszych bohaterach albo politykach, takich jak Robert Falcon Scott, marszałek Montgomery czy Roy Jenkins? Myślę, że miałaby szansę tu zaistnieć, powiedzmy, gen. Augusta „Nila” Fieldorfa, może Ryszarda Kuklińskiego albo Jerzego Popiełuszki, bo ich historie są nie tylko ciekawe, ale naprawdę sensacyjne. Ale Brytyjczycy chyba i tak woleliby je poznać w kinie. Z drugiej strony jest już przełożone np. „Tajne państwo” Jana Karskiego, sama przetłumaczyłam „Kapuściński non-fiction” Artura Domosławskiego, przy czym autor na tyle miał świadomość zagranicznego rynku, że na potrzeby tłumaczeń okroił książkę o jedną piątą, wyrzucając z niej wątki ciekawe tylko dla polskiego czytelnika. Przełożyłam też „W ogrodzie pamięci” Joanny Olczak-Ronikier. To ważna i świetnie napisana książka, która dobrze wyjaśnia stosunki między inteligencją polską i żydowską od czasów przed pierwszą wojną światową do końca drugiej. Ostatnio wydawnictwo New York Review Books wydało na nowo „Pamiętnik z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego w tłumaczeniu Madeline Levine, ja w tej samej serii przełożyłam dla nich „Na nieludzkiej ziemi” Józefa Czapskiego. Ale choć pewien sukces odniosła książka Witolda Szabłowskiego o Turcji, to myślę, że będzie mi trudno przekonać anglojęzycznych wydawców do jego „Sprawiedliwych zdrajców”. Poza Polską mało kto słyszał cokolwiek o Wołyniu. W ogóle trudniej jest sprzedawać książki o tragediach. Często widzę ten mechanizm: ludzie czytają rzecz np. o Zagładzie, przyznają, że robi na nich wrażenie, ale przy następnej mówią: „Już znam ten problem, nie chcę już o tym czytać”. To prawda, że dieta czytelnicza musi być urozmaicona.
Czasem jednak do jakiegoś tematu autor potrafi podejść wyjątkowo oryginalnie. Taka wydała mi się książka „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej.
Zgadzam się. Ale to jest ten przypadek, gdy słyszę: „Mamy już coś na ten temat”. Akurat podobną książkę napisała Szwedka Elisabeth Åsbrink („1947: When Now Begins”) i już ktoś to kupił... W USA wyszła książka Wojciecha Jagielskiego o Ugandzie „Nocni wędrowcy”. Zaproponowałam ją angielskiemu redaktorowi, o którym wiem, że lubi takie literackie reportaże, ale odparł, że właśnie rok temu wydali książkę o Ugandzie. Jej autor, Matthew Green, zresztą napisał recenzję z Jagielskiego. „To jest najlepsza książka o Ugandzie” – przyznał, choć mówił o konkurencji.
Co Polska mogłaby zrobić, żeby nasze książki cieszyły się większym zainteresowaniem za granicą?
Instytut Książki powinien działać tak jak do tej pory. Dobrze byłoby bardziej inwestować w utalentowanych tłumaczy. Trzeba ich sobie wychować – i to nie tylko dobrych warsztatowo, ale też rozumiejących praktyczną stronę tego biznesu. Nigdy nie będzie wielu tłumaczy literatury pięknej z polskiego, bo to zajęcie tylko dla urodzonych lingwistów, więc nie ma sensu stawiać na masowość, np. przez naukę polskiego w szkołach brytyjskich. Za to na uniwersytetach – tak, na tym poziomie warto inwestować. Takich ludzi jak Stanley Bill, który w Cambridge właśnie rozkręca studia polskie, a przy okazji tłumaczy jeszcze Jacka Dukaja i w ogóle jest wielkim orędownikiem Polski, warto wspierać. Bo on nie tylko uczy studentów polskiego. Co roku organizuje dla nich konkurs tłumaczeniowy – należę do jury i jestem pod wrażeniem. Jeśli polskim władzom zależy na przyszłości waszej literatury za granicą, powinny inwestować w szkolenie studentów tam i na innych uniwersytetach zajmujących się studiami polskimi. Świetne wyniki ma też program dla tłumaczy organizowany przez Writers’ Centre Norwich. W jego ramach IP w Londynie corocznie dofinansowuje opiekę merytoryczną dla zdolnego tłumacza. Młodych tłumaczy wspierałam od lat, ale dzięki takiemu oficjalnemu programowi mam możliwość robienia tego bardziej systemowo: sugeruję, jak wybrnąć z kłopotów translatorskich i mocno im pomagam w sprawach praktycznych: dzielę się kontaktami, uczę przygotować atrakcyjne materiały dla wydawców itd. Podobny program dla tłumaczy z polskiego istnieje w Stanach, prowadzi go American Literary Translators Association, a dofinansowuje Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku. Już zaczęła się druga edycja, mentorem tego programu jest Bill Johnston.
A jak to się stało, że pani sama zaczęła tłumaczyć polską literaturę?
Jestem prawie totalnym samoukiem, czasem żartuję, że wpadłam do stawu, a jak mnie wyłowili, ni stąd, ni zowąd mówiłam w tym dziwnym języku. Na początku lat 80. studiowałam rusycystykę w Oksfordzie, nie było tam osobnego kierunku polonistycznego. Jako studentka pod koniec stanu wojennego przyjechałam także do Polski. Odwiedzałam wtedy we Wrocławiu znajomych, których dwa lata wcześniej poznałam w Berlinie, gdzie pojechali pracować. Ich ojciec pochodził z Kresów, w czasie wojny działał w AK i oni dużo tłumaczyli mi, co się właśnie dzieje w Polsce, co to wszystko znaczy, dlaczego sami trafili na krótko do więzienia za to, że walczyli z milicjantami na ulicy. Ja wtedy nie umiałam po polsku ani słowa, w Polsce było ponuro, ale czułam się szczęściarą, bo właśnie mnie olśniło, że to jest to, czego szukam. Chwilę wcześniej skończyłam studia i wtedy poczułam, że choć oni wszyscy z tej Polski najchętniej by się wynieśli, ja mam tu jakąś misję, że brak wolności słowa jest czymś tak strasznym, że ja też powinnam się jakoś włączyć do walki z komuną, tym bardziej, że mieszkając na Zachodzie, byłam jakoś tam uprzywilejowana. Po powrocie do Anglii próbowałam zostać na uniwersytecie, żeby zająć się polskim i mnie przyjęto, ale nie dostałam stypendium, więc musiałam znaleźć pracę. Wzięłam kilka lekcji polskiego, ale dalej uczyłam się już sama. Kupiłam wszystkie książki przetłumaczone z polskiego na angielski, jakie tylko mogłam znaleźć i porównywałam z polskim tekstem. Pierwszą książką, jaką przeczytałam po polsku, był „Popiół i diament” Andrzejewskiego. Oczywiście niezbyt dużo rozumiałam z tej swoistej powojennej wojny domowej i tego, kim naprawdę byli komuniści. A po wszystkim nie byłam pewna, czy w Polsce można mówić do kogoś per „wy”, więc podczas następnego pobytu w Polsce mówiłam trochę dziwacznie i, jak się okazało, niepoprawnie politycznie. W latach 80. dostałam w Londynie pracę u Leopolda Łabędzia, polskiego politologa, który w czasie wojny walczył w armii Andersa, a po wojnie angażował się we wspieranie pisarzy zza żelaznej kurtyny. Był też redaktorem politologicznego pisma „Survey” poświęconego krajom komunistycznym. Pracowałam tam jako asystentka, ale potem dostałam do przetłumaczenia kilka tekstów. Tam poznałam też Jana Chodakowskiego, który w wydawnictwie Puls wydawał polskie książki przemycane z Warszawy. Z nim pojechałam w 1988 r. na festiwal kultury polskiej w Glasgow. Pracowałam już wtedy jako redaktor pisma „Brytania” wydawanego przez rząd, by popularyzować kulturę brytyjską w Polsce. Donald Pirie z uniwersytetu w Glasgow zaprosił wtedy kilku Polaków, m.in. Antoniego Liberę, Bronisława Maja i Pawła Huelle. Z Chodakowskim mieliśmy wtedy pomysł, by wydawać wartościową literaturę z Europy Wschodniej, chcieliśmy zacząć od „Weisera Dawidka”. Michael Glenny, słynny tłumacz literatury rosyjskiej, pomógł mi przygotować tłumaczenia fragmentów. Bloomsbury Publishing, dziś znane przede wszystkim z odkrycia J.K. Rowling, zaproponowało mi wtedy przetłumaczenie całości, ale się bałam. „Spróbuj, cholera, zacznij być bardziej pewna siebie” – zachęcali koledzy. No i w końcu to zrobiłam. W przeciwieństwie do większości tłumaczy, którzy zwykle mają etaty na uczelniach, ja jestem wolnym strzelcem. Ponieważ w latach 90. pracowałam w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, udało mi się kupić mieszkanie i dziś mogę spokojnie pracować jako tłumaczka, zarabiając ćwierć tego, co wtedy. I od prawie 16 lat mogę folgować swojej fascynacji polską literaturą. źródło: http://wyborcza.pl/7,75517,21476812,czy-polski-pisarz-moze-podbic-swiat-tylko-jesli-jest-bardzo.html
Wszyscy jesteśmy z Radomia. Dlaczego drugie pod względem wielkości miasto na Mazowszu stało się stolicą obciachu? Mateusz Witkowski Podziel się 785 Tweetnij Symbol "cebulactwa" i polskiego zacofania. A przy okazji: ponaddwustutysięczny ośrodek, który ma szansę stać się stolicą województwa. Radom już dawno jest w opinii Polaków drugim Wąchockiem, miastem jak z dowcipu. Czy zasłużenie? Najspokojniejsze lotnisko świata Zacznijmy od przedmieść, a dokładniej: od znajdującego się na południowy wschód od centrum portu lotniczego. Radom pozazdrościł największym miastom w Polsce i od 2014 roku może się poszczycić własnym lotniskiem. No, może „poszczycić” to nie do końca odpowiednie sformułowanie. Tutejszy port z miejsca stał się wdzięcznym tematem żartów. No bo jak to brzmi: „Lotnisko w Radomiu”? Kto w ogóle chciałby tam latać? Zresztą fakty nie kłamią. Ów przybytek jest bodaj najbardziej opustoszałym miejscem tego typu w całym kraju. Pomysł zbudowania portu lotniczego w Rzeszowie, owszem, wydawał się kuriozalny. Wystarczy jednak rzucić okiem na statystyki, żeby zorientować się, że władze stolicy Podkarpacia miały rację. Stopniowo zwiększająca się liczba pasażerów oraz miejsc, do których można stamtąd polecieć, mówią same za siebie. Dla porównania: w zeszłym roku w Rzeszowie obsłużono 645 tysięcy podróżnych. W Radomiu: 500. Wjeżdżamy na parking, po którym z mozołem przemieszcza się elka. To świetne miejsce dla niedoświadczonych kierowców. Ruch samochodowy bowiem niemalże tu nie istnieje. Kilka aut (należących prawdopodobnie do pracowników lotniska) i my. Na horyzoncie świeża trawa i ani pół samolotu. Trzeba mieć spore szczęście, żeby na nie trafić. Lotnisko w najlepszym wypadku obsługuje zaledwie kilka kursów dziennie. Z Radomia można dostać się do Wrocławia, Gdańska, Pragi i Berlina. Bywają dni, w których startuje stąd jeden samolot (w soboty natomiast ruch kompletnie ustaje). Jak widać, ktoś już tu był przed nami (fot. Damian Dziura) Jak widać, ktoś już tu był przed nami (fot. Damian Dziura) Wewnątrz świeżo, higienicznie i rzecz jasna pusto. W hali lotniska znajduje się jeden kiosk i jedna kawiarenka. Obsługa portu wygląda jak wyrwana z zimowego snu. Widok ludzi wyraźnie wprawia ich w skonfundowanie. Mam ochotę podejść i zapytać, czy zawsze jest tu tak spokojnie, ale nie chcę wyjść na złośliwca, który przerywa odpoczynek. Ruszamy w stronę miasta, przejeżdżając obok „majestatycznych” pastelowych bloków. Mijamy jeszcze samochód należący do ochrony lotniska - prawdopodobnie najmniej zapracowanych ludzi w całym Radomiu. A więc ta beka nie wzięła się znikąd - myślę. Na lotnisku w Radomiu można odnaleźć spokój (fot. Damian Dziura) Na lotnisku w Radomiu można odnaleźć spokój (fot. Damian Dziura) Specyficzny stan umysłu Parkujemy w okolicach rynku. Przynajmniej tak wynika z mapy. Po lewej stronie posępny zakład pogrzebowy Exodus, po prawej natomiast pełniący te same usługi Hades. Mało zachęcające powitanie. Nie ma się jednak co zrażać. W końcu historyczne centra, choćby i nawet wchodziły w skład miast całkowicie paskudnych, niemal zawsze mają w sobie sporo uroku. Przemykamy obok okupowanego przez lokalsów pubu U Jana i już jesteśmy w rynku. Nie wskazuje na to jednak nic poza tabliczką z nazwą ulicy i Google Maps. To zupełnie zaniedbany plac z rozsypującymi się kamieniczkami, niepamiętającymi już nawet czasów swojej młodości. Choć niemal w całości wyłożony jest kostką brukową, w niektórych miejscach jakby jej zabrakło, przez co rynek straszy wypełnionymi piaskiem szczerbami. Po lewej Exodus, po prawej Hades (fot. Damian Dziura) Po lewej Exodus, po prawej Hades (fot. Damian Dziura) W centralnym punkcie: pomnik Czynu Legionów. Gdzieś w tle dzieciaki grają w tzw. siatkonogę. Nieliczne ławeczki są zajęte przez starsze osoby oraz mocno wprawionych już w rozrywkowy nastrój tutejszych. Na jednej z pierzei rynku - nijak nieprzystające do całości obrazka Muzeum im. Jacka Malczewskiego. Na przeciwległej ścianie: neorenesansowy ratusz. Stężenie alkoholu w powietrzu - około 38 procent i na oko ani jednego turysty. Blisko nas parkuje biały opel astra. Wewnątrz pan w tzw. sportowej odzieży, obok jego oblubienica. Pan odbiera telefon od swojej mordeczki, po czym rusza z piskiem ku sprawom ważniejszym niż niedzielny relaks. Tu mieści się pub u Jana (fot. Damian Dziura) Tu mieści się pub U Jana (fot. Damian Dziura) Nie wiemy, jakim stanem umysłu jest Radom, jest to jednak stan, ujmijmy to delikatnie, specyficzny. Nadbałtycki kurort bez morza Ruszamy dalej, osłupieni marazmem radomskiego rynku. Zresztą nie ma się co czepiać. Jak przystało na miasto będące „stanem umysłu”, kwestia historycznego centrum jest tu nieco bardziej skomplikowana. Owszem, to tu znajdowało się kiedyś tzw. Stare Miasto, centrum zostało jednak przesunięte nieco na wschód. Dlatego też rynek i okolice, pełne mieszkań komunalnych, w których - jak dowiedziałem się od mieszkańców - rezydują w dużej mierze dość krewcy i niebezpieczni obywatele, zostały przez władze kompletnie zaniedbane i straszą przyjezdnych. Ruszamy w stronę ulicy Żeromskiego, głównego deptaka w mieście, pełniącego funkcję prawdziwego starego centrum. Ulica Rwańska, przez którą przechodzimy, ma w sobie mniej więcej tyle uroku co rynek. O ironio, znajduje się tu jedna z dwóch placówek Centrum Informacji Turystycznej. Przypomina mi się grafika, na którą trafiłem wcześniej na Facebooku. Całkiem słusznie: choć jest niedzielne wczesne popołudnie, punkt jest zamknięty. (źródło: Memy.pl) (źródło: Memy.pl) Smutek i stagnacja, której przed chwilą doświadczyliśmy, każą sądzić, że Radom jest miastem zbudowanym jakby na Księżycu. Za chwilę sytuacja jednak się odmienia. Przechodzimy obok pomnika Lecha i Marii Kaczyńskich, którego formy, przez szacunek dla zmarłych, nie będę komentował. Jesteśmy już na Żeromskiego. Akurat trwa Festiwal Sztuki Ulicznej. Bębniarze, tancerze, iluzjoniści, kataryniarz z siedzącą na ramieniu arą. Atmosfera fiesty i wypoczynku. Dzieciaki wymachują radośnie wypełnionymi helem balonikami z wizerunkiem Minionków, wiruje różowa wata cukrowa, w powietrzu czuć słodki zapach ciasta na gofry. Trudno się przecisnąć, tym bardziej że każdy krok grozi zderzeniem z gokartami, które można wypożyczyć nieopodal. Smutek i stagnacja, której przed chwilą doświadczyliśmy, każą sądzić, że Radom jest miastem zbudowanym jakby na Księżycu (fot. Damian Dziura) Smutek i stagnacja, której przed chwilą doświadczyliśmy, każą sądzić, że Radom jest miastem zbudowanym jakby na Księżycu (fot. Damian Dziura) Atmosfera zmienia się diametralnie, jakbyśmy przeszli na Rwańskiej przez drzwi do innego wymiaru. Ulica Żeromskiego przypomina nadbałtycki kurort, wciśnięty pomiędzy szpaler całkiem urodziwych dziewiętnastowiecznych kamieniczek. A więc zależnie od preferencji - pełna błogość lub kompletny koszmar. Niezależnie od osądów: ktoś tutaj mieszka. Wszystko przez „Chytrą Babę”? Choć warunki do rozmowy nie są najlepsze (za naszymi plecami koncert daje właśnie grupa bębniarzy), staram się zasięgnąć informacji u mieszkańców. Dyskretnie, z odpowiednią dozą delikatności. W końcu nikt nie lubi pytań w rodzaju: „Ej, czemu z was się tak wszyscy śmieją?” Zaczynam od dwóch nastolatków, którzy przystanęli tu na chwilę, by obserwować uliczne zamieszanie. Są uprzejmi, choć wyraźnie niezadowoleni. Najwyraźniej przerabiali to już wiele razy. Zaczyna wyższy z nich: - No tak, w kółko coś się o nas mówi. Kiedyś więcej się wspominało o Sosnowcu, Wałbrzychu. Teraz tylko: Radom, Radom, Radom. W sumie to trochę przykre, bo miasto nie jest najgorsze. To ważne: w końcu licealiści prezentują zwykle postawę w rodzaju: „Tylko zrobię maturę i wyjeżdżam z tej dziury”. Drzwi radomskich budynków prawdopodobnie nie staną się, jak w przypadku Dublina, bohaterami pocztówek (fot. Damian Dziura) Drzwi radomskich budynków prawdopodobnie nie staną się, jak w przypadku Dublina, bohaterami pocztówek (fot. Damian Dziura) Drugi z nich, wyżelowany chłopak w adidasach, dodaje: - Też nie wiem w sumie, skąd się to wzięło. Miasto jak miasto, nie jest jakieś najmniejsze lub najbrzydsze. Pierwszy doznaje jednak olśnienia: - Boże, wiem, kiedy to się tak naprawdę zaczęło. Chodzi o „Chytrą Babę z Radomia”. Wcześniej właściwie nikt o nas nie wspominał, ale od tego czasu... masakra. Niezorientowanym w kwestiach internetowych mód i wszelkiej maści memów należy się wyjaśnienie. W 2012 roku w Radomiu zorganizowano miejską wigilię. Uczestnicy mieli do dyspozycji poczęstunek i napoje. Jedna z pań obecnych przy wigilijnym stole poczekała na swoją kolej i zabrała ze sobą aż trzy butelki napoju, prawdopodobnie wbrew oczekiwaniom organizatorów. Zdarzenie Pobierz z Rapideo.pl zarejestrowały kamery. - Słyszałem, że ona to brała dla jakichś krewnych czy coś. W sumie możliwe - stwierdził jeden z chłopaków. Internet, jak to zwykle bywa, okazał się jednak bezlitosny. Zdarzenie zaowocowało serią grafik i przeróbek, a do Radomia, być może już na dobre, przylgnęła etykieta stolicy „cebulactwa”. Pomnik Sashy Grey Radom, jako znak tego, co podłe i gorsze, zyskał sobie w internecie sporą popularność. Uwagę przykuwa facebookowy fanpage „Polska Radomiem Europy”. Przed wyjazdem na Mazowsze wysłałem właścicielowi strony prywatną wiadomość. Chciałem dowiedzieć się, co to tak naprawdę znaczy „Radom Europy” i jakie skojarzenia spowodowały, że fanpage ma taką, a nie inną nazwę. Jak się dowiedziałem: Tego hasła oczywiście nie można traktować do końca poważnie, jednak w świadomości wielu ludzi Radom funkcjonuje jako miasto, w którym żyje duża liczba dresiarzy, kiboli, chuliganów. Sam, będąc tam kilkakrotnie, napotykałem na dość dziwaczne sytuacje z nimi związane. Również moi znajomi pochodzący z Radomia nigdy nie zaprzeczali, że panowie w sportowych ubraniach i białych czapeczkach stanowią znaczący element krajobrazu tego miasta. Na fanpage'u można znaleźć rozmaite żarty z szeroko pojętej Polski B. Zamieszczone zdjęcia i grafiki nie pochodzą rzecz jasna tylko i wyłącznie z drugiego pod względem wielkości miasta w województwie mazowieckim. - Absurdalne rzeczy dzieją się praktycznie w każdej części naszego kraju, tym samym podważając sens traktowania stereotypów w całkowicie poważny sposób - mówi admin strony. Przeniesienie ciężaru z gruntu lokalnego na ogólnokrajowy zapala pewną lampkę. Mieszkańcy Radomia wszystko mają pod ręką (fot. Damian Dziura) Mieszkańcy Radomia wszystko mają pod ręką (fot. Damian Dziura) O tym jednak później. W międzyczasie przychodzi mi na myśl inicjatywa, o której głośno było kilka lat temu. Mowa o zamiarze wybudowania w Radomiu pomnika Sashy Grey, znanej gwiazdy porno. O absurdalnym pomyśle pisano między innymi w polskiej edycji „Playboya”. Idea znalazła prawie osiemnaście tysięcy zwolenników. Choć spodziewałem się, że adminem fanpage'a Komitet budowy pomnika Sashy Grey w Radomiu jest osoba, która posłużyła się nazwą miasta dla żartu, okazuje się, że mam do czynienia z rodowitym radomianinem. Gdy pytam o stereotypy związane z jego miejscem pochodzenia, odpowiada: - Każde miasto ma jakąś chytrą babę. Sam Radom natomiast to miejsce jak każde inne. Dodaje jednak, że sporo winy za dość kiepski PR miasta ponoszą sami mieszkańcy: - Gdy radomianie mają gości, to omijają miejsca, które powinni im pokazać, szerokim łukiem. Wiesz gdzie ich zabierają? Na zapiekanki na ulicę Moniuszki, gdzie „sprzedaje” się historie o tym, jakie to klasyczne miejsce z trzydziestoletnią tradycją. „Jak Warszawa się śmieje, to wszyscy podłapują” Rezygnujemy jednak z zapiekanek i wybieramy jedną z pobliskich spaghetterii. To, co nam serwują, okazuje się jednak dość fantazyjną interpretacją kuchni włoskiej. Całość nurza się w zawiesistym sosie, w skład którego wchodzi zielony groszek. Na ladzie stoją rzędem słoiczki z podziurawionymi wieczkami. To pojemniki na przyprawy. Najprawdopodobniej miały sprawić, że poczujemy się tu nieco bardziej swojsko. Nic z tego. Opuszczamy lokal z niepokojem w żołądkach. Słynny w mieście neon zamkniętego już dawno temu sklepu Słynny w mieście neon zamkniętego już dawno temu sklepu "Kasia" (fot. Damian Dziura) Choć w okolicy znajduje się kilka godnych uwagi zabytków w rodzaju klasztoru Bernardynów, postanawiamy pozwiedzać miasto trochę na opak. Konsultuję się z pochodzącą stąd znajomą w sprawie miejsc, które niekoniecznie pasują do stereotypu Radomia. Nie należy do nich na pewno zalew na Borkach, gdzie w sezonie można kontemplować rumiane piwne brzuszki tutejszych mieszkańców. Ani tereny byłej Fabryki Broni „Łucznik”, które - choć stanowią swego rodzaju miasto w mieście - raczej świadczą o tym, że Radom nie radzi sobie ze swoim postindustrialnym statusem (znajdują się tu między innymi dość szemrane kluby taneczne). W końcu jest! Prawdziwa perełka. Dawny budynek miejskiej elektrowni został przekształcony w siedzibę Mazowieckiego Centrum Sztuki Współczesnej. To bardzo dobry przykład tego, w jaki sposób rewitalizować pozornie bezużyteczne już budynki (więcej na ten temat pisał w Weekendzie Filip Springer). Zagaduję pana w średnim wieku, który prowadzi rower wzdłuż ulicy. O co chodzi z tym stereotypem? - A to ta warszawka cała. Śmieją się z nas od zawsze, jak z takich ubogich krewnych - mówi. - A jak Warszawa się śmieje, to wszyscy to podłapują - co zrobić, stolica. SMS do znajomej: Najbardziej warszawskie miejsce w Radomiu? Odpowiedź przychodzi niebawem: Kawiarnia Czytelnia Kawy. Warchoły i czarne owce Kawiarnia jest ukryta we wnęce przy ulicy Curie-Skłodowskiej. Teoretycznie wszystko się zgadza: modny wystrój, masa książek, przemiła obsługa. I ani żywej duszy - oczywiście poza barmanką i kilkorgiem jej znajomych. Gdy podpytuję o popularność lokalu, dowiaduję się, że zostanie on niebawem zamknięty. To i tak cud, że utrzymał się w tym otoczeniu aż siedem lat. Ulica Rwańska prowadzi do Ulica Rwańska prowadzi do "lepszego" Radomia (fot. Damian Dziura) Jak twierdzi Ziemowit Szczerek, pisarz i dziennikarz, zdobywca Paszportu „Polityki”, który wychował się w mieście numer dwa na Mazowszu: - Gęba Radomia jako kogoś gorszego pochodzi jeszcze z okresu międzywojnia. Wówczas powstała droga, która łączyła miasto ze stolicą. Złota warszawska młodzież mogła testować na trasie swoje nowe maszyny, gdyż była to w tamtym czasie właściwie jedyna w okolicy szosa z prawdziwego zdarzenia. Do Radomia jeździło się więc pobawić. Damian Maciąg ze stowarzyszenia „Kocham Radom” zwraca uwagę na nieco inne przyczyny. Jego zdaniem dzisiejszy wizerunek Radomia to wynik reakcji władz komunistycznych na wydarzenia Czerwca 1976: - Sam Gierek to zapowiedział: „Powiedz tym swoim radomianom, że ja mam ich wszystkich w dupie i te wszystkie działania też mam w dupie. Zrobiliście taką rozróbę i chcecie, by to łagodnie potraktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę”. „To musi być atmosfera pokazywania na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, którzy powinni się wstydzić, że w ogóle są Polakami”. Odwet władz komunistycznych polegał nie tylko na szeptanej propagandzie, że Radom to warcholstwo i grajdoł, ale też na realnym wstrzymaniu inwestycji. Nie ulega wątpliwości, że mamy tu również do czynienia z klasyczną animozją „centrum a prowincja”. Mieszkańcy stolicy śmieją się z radomian (zagadnięty przeze mnie znajomy warszawiak odpowiada: No weź posłuchaj, jak niektórzy z nich mówią...), ci natomiast patrzą z zawiścią na wygodnych warszawiaków. „Łatwo śmiać się z Radomia” Mieszkańcy Radomia niespecjalnie dbają zresztą o swój wizerunek. Dziewczyna rozdająca ulotki na Żeromskiego mówi mi: - Masa moich znajomych wyprowadziła się do Wawy. Z tego, co widzę, to zamiast w jakiś sposób bronić swojego miasta, dołączają do ogólnej beki, razem z warszawiakami. Odcinają się zupełnie, mówią: „Dobrze, że już nie mieszkam na tym zadupiu”, jakby chcieli się wkupić w czyjeś łaski. Przecież w Warszawie prawie nikt nie jest z Warszawy i gdyby się chciało tropić „słoików”, to byłoby w czym wybierać. Po prostu śmiać się z Radomia jest łatwo, bo wszyscy od razu to rozumieją. Już wiemy, skąd bierze się spora część tutejszych szyldów (fot. Damian Dziura) Już wiemy, skąd bierze się spora część tutejszych szyldów (fot. Damian Dziura) Zgadza się z tym admin wspomnianego „Komitetu budowy pomnika Sashy Grey”: - Zauważ, że sami radomianie, zamiast robić wszystko, żeby promować miasto jako fajne miejsce, robią profile z tzw. beką. Reprodukowanie takiego, a nie innego stereotypu może mieć duży wpływ na odbiór Radomia, nawet w przypadku osób, które mają z miastem sporo wspólnego. - Byłem tam jakieś dwa tygodnie temu, kręciłem się samochodem po mieście i okolicach. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać: to naprawdę wygląda tak źle, czy może jestem już uprzedzony? - mówi Ziemowit Szczerek. Miasto jak każde inne? Muszę się do czegoś przyznać. Od początku droczę się z Tobą, Drogi Czytelniku. Celowo oglądam otoczenie przez „bekowy” filtr. Wyśmiewane przeze mnie na początku Stare Miasto nie jest przecież Starym Miastem z prawdziwego zdarzenia. Radom może poszczycić się unikatowym układem przestrzennym - wystarczy rzut oka na mapę, aby prześledzić, jak miasto ewoluowało od średniowiecznego grodu do dzisiejszego kształtu. Mogę rzecz jasna opisać widok wyjeżdżającego z ulicy Wałowej autobusu, który miał otwartą klapę od silnika, podtrzymywaną przy pomocy plastikowej butelki. Pominę wówczas jednak, że po mieście kursują wte i we wte eleganckie Solarisy Urbino. Mogę też wspomnieć o okalających centrum bloczyskach (o którym z większych miast nie da się powiedzieć tego samego?) i przemilczeć, że sporo tu terenów zielonych, w rodzaju Parku Gołębiów, które pozwoliły nam ukryć się na chwilę przed wiosenno-letnim upałem. Zamiast rozpisywać się nad dziwną odmianą kuchni fusion, jaką napotkaliśmy we wspomnianej spaghetterii, mógłbym napomknąć o licznych kawiarniach i cukierniach znajdujących się w okolicach głównego deptaka. Dworzec PKS jest, owszem, raczej brudny i obskurny, ale czy ten stan rzeczy można uważać w skali krajowej za ewenement? A może lepiej skupić się na znajdującym się obok gmachu dworca kolejowego z 1885 roku, przebudowanym w międzywojniu na modłę renesansu polskiego, uważanego wówczas za polski styl narodowy? Zarówno budynek PKS-u, jak i pojawiające się tu pojazdy, pamiętają czasy PRL-u (fot. Damian Dziura) Zarówno budynek PKS-u, jak i pojawiające się tu pojazdy, pamiętają czasy PRL-u (fot. Damian Dziura) A skoro w Radomiu nie ma nic do oglądania, jak mówi mi para w średnim wieku, spotkana w okolicach dworca, to dlaczego pracownik Centrum Informacji Turystycznej, z którym rozmawiam telefonicznie po powrocie, wymienia na jednym oddechu atrakcje miasta. Największy zbiór prac Jacka Malczewskiego w Polsce, wspomniane wcześniej Mazowieckie Centrum Sztuki Współczesnej, unikatowy skansen w postaci Muzeum Wsi Radomskiej. Do tego funkcjonujący od 40 lat Teatr Powszechny. A więc to chyba nie jest aż taka dziura, jak byśmy tego chcieli? Bezrobocie i brak tożsamości Nie popadajmy jednak w skrajności. Radom ma swoje, dość poważne, problemy. Należy do nich choćby wysokie bezrobocie. Wedle danych Mazowieckiego Obserwatorium Rynku Pracy pod koniec marca wynosiło ono w przypadku miasta ok. 15-20 proc. (w powiecie radomskim aż 20-25 proc.). Bliskość Warszawy (blisko godzina jazdy samochodem) sprawia, że coraz trudniej zatrzymać w mieście młodych. PODPIS (fot. Damian Dziura) Kino "Atlantic" zostało zamknięte dekadę temu (fot. Damian Dziura) Problemem może być również historia miasta. Radom znajduje się w historycznej Małopolsce, dziś należy z kolei do Mazowsza. Bliżej mu natomiast do ziemi sandomierskiej, o czym świadczy swoisty „kult Jana Kochanowskiego”, o którym mówi mi pracownik Centrum Informacji Turystycznej. - Ta mieszanka sprawia, że trudno mówić w wypadku Radomia o wytworzeniu się jakiejś historycznie zakorzenionej, regionalnej tożsamości - twierdzi Szczerek. Dodajmy do tego kłopotliwe położenie. Na północy stolica, z którą z jasnych przyczyn ciężko się równać i która „zasysa” pieniądze przeznaczone dla całego regionu (ostatnimi czasy znów głośno było o oddzieleniu Warszawy od województwa mazowieckiego - rolę wojewódzkiej siedziby przejąłby właśnie Radom). Na południu, w podobnej odległości, rozwijające się w dość dynamiczny sposób Kielce. Lektura forów, na których porusza się temat miasta, daje do myślenia. Przyczyną niezadowolenia z miejsca własnego pochodzenia mogą być aspiracje niedopasowane do możliwości. Choć Warszawa pozostaje poza zasięgiem, radomianie, ku własnej frustracji, sięgają po porównania z Wrocławiem czy Krakowem, miastami zdecydowanie większymi, będącymi stolicami własnych regionów. Przeglądając dotyczące Radomia memy i grafiki, natrafiam na zdjęcie ruin znajdujących się w Parku im. Tadeusza Kościuszki. Napis głosi: Radom - jakie miasto, taki zamek. Teraz nie musimy już jeździć do Krakowa. W porządku, Wawel to nie jest. Tylko co z tego? (źródło: Demotywatory.pl) (źródło: Demotywatory.pl) Z samych siebie się śmiejemy W tym rzecz. To drugie miasto w województwie nie jest żadnym tam ewenementem. Rynek pracy i przestrzeń miejska cierpią tu na te same bolączki, co inne większe polskie ośrodki. Radom to po prostu skumulowana przeciętność: ani olśniewający, ani odpychający, ani zaniedbany, ani dopracowany w każdym szczególe. Wszechobecna szyldoza, bloki wokół centrum, sporo „dresów”, nieszczególnie gustowne elewacje - czy nie jest to coś, co możemy powiedzieć o dowolnym mieście w kraju? Ktoś jednak musi pełnić rolę kozła ofiarnego. Patrząc na Radom, patrzymy tak naprawdę na naszą przeciętność, którą chcemy wyprzeć i wyśmiać. Zrzucamy tym samym jarzmo „cebulactwa”, a przynajmniej tak nam się wydaje. W rzeczywistości bowiem chodzi tylko i wyłącznie o kompleksy umoszczone w głowie już na dobre. Śmiejąc się z mazowieckiego miasta, pamiętajmy, że - jak u Gogola - z samych siebie się śmiejemy. Przykład radomskiej Przykład radomskiej "szyldozy", charakterystycznej niestety dla całego kraju (fot. Damian Dziura) A żeby sięgnąć po nieco nowszą literaturę, przytoczę fragment „Siódemki”, powieści Ziemowita Szczerka, której akcja ma miejsce na trasie numer 7, łączącej Warszawę, Radom, Kielce i Kraków. W pewnym momencie w mieście, będącym bohaterem tego tekstu, dochodzi do bombardowania. Główny bohater słucha medialnych komunikatów: (...) mijałeś fabrykę napojów Zbyszko Trzy Cytryny, salony samochodowe, domy weselne, włączyłeś radio i słuchałeś, jak wszyscy, w Warszawie, w Krakowie, w Gdańsku, deklarują, że cała Polska jest Radomiem. „Kochani - rechotałeś - cała Polska od zawsze jest Radomiem”. PS „Chytra Baba” wcale nie zabrała z wigilijnego stołu aż trzech butelek napoju tylko dla siebie. Jedną z nich podała przechodzącej obok osobie. Druga natomiast mogła być śmiało przeznaczona dla kogoś bliskiego, kto nie mógł tego dnia pojawić się na wigilii osobiście. Już mniej śmiesznie, prawda? Mateusz Witkowski (ur. 1989). Redaktor naczelny i współzałożyciel portalu Popmoderna.pl. Absolwent krytyki literackiej na Wydziale Polonistyki UJ, obecnie doktorant na tym samym wydziale. Interesuje się związkami między literaturą a popkulturą, brytyjską muzyką lat 80. i 90. oraz włoskim futbolem. Zdecydowanie sprzeciwia się dzieleniu kultury na „wysoką” i „niską”. Publikował m.in. w „Dwutygodniku”, „Xięgarni”, „Czasie Kultury”, „Opcjach”, stale współpracuje z Gazeta.pl i Wirtualną Polską. http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,150913,20133176,wszyscy-jestesmy-z-radomia-dlaczego-drugie-pod-wzgledem-wielkosci.html#TRwknd
ARCANEA - New Polish Server - Nowy POLSKI prywatny serwer - 50 slotów. Zapraszamy!
Zapraszam na nowo otwarty Polski serwer ARCANEA! Oferujemy wiele unikalnych zasad, które odróżniają nas od innych!
Polityka między klanami
Bardziej wymagające potwory
Dzienne eventy PVP
Weekendowe i środowe rajdy - mamy kilku godzinny slot w którym można napadać na bazy innych graczy (i bronić się) - 3 dni w tygodniu na rajdy, 4 dni spokoju
Ochrona południowej części mapy przed napadaniem
Spowolnione zdobywanie doświadczenia – to trudny świat, nic nie przychodzi łatwo…
Polska społeczność!
Aktywny admin
Przyłącz się już dziś! Adres serwera (kopiuj i wklej w grze - w opcji bezposrednie polaczenie): 145.239.149.86:7777 Strona internetowa: www.arcanea.pl
+++ W trudnym, czy może nawet przełomowym momencie dla Rosji, Lechici wyciągają rękę sąsiedzkiego porozumienia w stronę Rosjan. Nie może być inaczej, od losów Rosji zależą obecnie losy i naszej całej Lechickiej Cywilizacji, a nie tylko strzępów dawnego PRL, z którego jesteśmy wypędzani przez zagranicznych właścicieli naszych ziem. Patrzenie na ludobójstwo Rosjan, którzy wyniszczani – znikają z mapy narodów – nie jest czymś obojętnym dla nas. Pomoc w potrzebie jest to dla nas ważną – fundamentalną – postawą katolicką, a także i narodową, bo i my również jesteśmy na tej samej liście śmierci. Podając więc rękę Rosjanom podtrzymujemy nasz własny obóz, czyli pomagamy samym sobie. http://www.gazetawarszawska.com/index.php/pugnae/9-lachy-pomoga-putinowi-ale-tylko-w-chrystusie Rosja swoim potencjałem przestrzennym i ideowym, sięgającym od naszej części Europy, aż po granice z Japonią, jest ustalonym i przewidywalnym dla nas elementem stabilizacji cywilizacyjno – politycznej, który jako taki daje nam niezbędne zaplecze geopolityczne. Bez Rosji skutecznie kontrolującej swe tradycje strefy wpływów i nasze relacje z naszymi sąsiadami musiałyby ulec jeszcze gwałtowniejszej zmianie i to na naszą niekorzyść. Pozytywny fakt oparcia się Polski o ten wielki mur rosyjski jest niezbity i jako taki jest częścią konstrukcji naszego i państwa, i zapleczem terytorialno-biologicznym naszego narodu. Osłabienie tego muru nie leży w polskim interesie! Jest faktem bezdyskusyjnym, że tak historycznie, jaki współczesne relacje Polski z Rosją były i są bardzo trudne. Ale jest bardzo wiele okoliczności historycznych, które są w Polsce przemilczane, czy wręcz zakłamane, a nie zawsze stawiają one Rosję w bezdyskusyjnie niekorzystnym świetle, a Polskę w roli niewinnej ofiary. O ile rola Rosji w rozbiorach jest omawiana już na poziomie szkoły podstawowej, to rola Polski Piłsudskiego w ustanowieniu imperium bolszewickiego jest całkowicie nieznana. A jest przecież oczywiste to, że bez destruktywnej roli Piłsudskiego w stosunku do Białej Rosji, bolszewia nigdy by nie mogła rozlać swego rakowego polipa na tak gigantycznych obszarach i nigdy nie mogłaby ustanowić Kraju Rad. Piłsudski odegrał w stosunku do Białych taką samą rolę zbrodniczego sabotażysty, jak zaraz potem państwa ościenne w stosunku do Polski w 20 roku, kiedy to utrudniały one dostawy zaopatrzenia wojennego do Polski. W tym kontekście porównywanie opresji carskich w okresie rozbiorowym z okresem bolszewizmu – jego ludobójstwem – nie daje nam walorów cnoty w jakichkolwiek historycznych porównaniach. I nie popadajmy tu w polski fetysz indywidualizmu polegający na tym, że Polak nie poczuwa się do odpowiedzialności za ogół, lub za władzę zwierzchnią – to typowo polski grzech, zwany w teologii katolickiej „grzechem cudzym”. Każda władza, nawet najbardziej brutalna czy obca nie stanowi usprawiedliwienia dla pasywnego społeczeństwa, którym ona poniewiera. Społeczeństwo ma głęboko moralny – teologiczny – obowiązek zwalczać niemoralną władzę ze wszytkach sił i każdymi środkami. To dlatego, że zło czynione przez władzę spada – w oczach Stwórcy – na konto grzechów tego społeczeństwa. Tusk swoimi zbrodniami przeciw Polsce obciąża nasze sumienia i to my Polacy mamy na rękach krew niewinnych, bo nie potrafimy tego bandyty obalić. I podobnie było z Polską Piłsudskiego – krew narodów Rosji pokalała nasze ręce. Pomnik bolszewika gwałcącego polską ciężarną kobietę był bardzo autentyczny, ale tylko w swej doraźnej wymowie. Bo takich zgwałconych ciężarnych kobiet było wiele, także i w Rosji – Rosjanek gwałconych przez te zwierzęta, z którymi Polska zawarła pakt pokojowy, nie popadajmy więc w samookłamywanie się. Dziś nie chodzi jednak o rozliczenia historyczne, ale o ratowanie Polski przed rozpadem – to plan minimum, a plan maximum to – między innymi – otwarcie opcji poszerzenia naszych granic terytorialnych, a nie dotyczy to jedynie granic wschodnich. Ta obecna trudna rola Rosji, która w końcu chyba przestała się zgadzać na swe przerażające upokorzenia, sprawia, że Rosja potrzebuje sojuszników do tego, aby moc stawić czoła globalistom. Polska takim sojusznikiem Rosji może zostać – i to mimo obecnych władz w Warszawie. Władze kacyków unijnych Tuska, Komorowskiego i reszty tej swołoczy niższego żołdu, dawno już utraciły tytuł legalności konstytucyjno-prawnej i zerwanie listka wstydu z tych bandziorów nie musi być trudne czy tym bardziej niemożliwe. A taka okoliczność – strach – jest chyba brana pod uwagę przez obecnych przedstawicieli okupantów, którzy chyłkiem wprowadzają przepisy o prawie do wprowadzenia na teren Polski obcych „sił porządkowych”. I w takim kontekście to te nagłe manewry NATO są chyba bardziej wymierzone w Polskę niż w Rosję. Bo kto wie, czy przy okazji tych manewrów, nie zostaną ustanowione jakieś stale przyczółki baz, będących zapleczem dla Gladio, albo Izraela. Byłoby to ustanowienie w Polsce ośrodków zbrojnych i policyjnych, i wojskowych, które byłyby gotowe do akcji przeciw Polakom. Jest zupełnie możliwe, że Rosja może sobie sama poradzić z tym strasznie rozrośniętym nowotworem, ale niewątpliwie będzie to okupione ogromnymi szkodami cywilizacyjno- mentalnymi, a co nie wyjdzie nam samym na dobre. Problem ten ma bardzo wiele aspektów. Weźmy jeden z nich: tak w Polsce, Rosji , czy w innych krajach używa się błędnych pojęć: Zachód, Europa etc. Rosyjscy demagodzy od Putina atakują „Zachód”, a zachodnie politruki tego „Zachodu” bronią. Zaś ani jedni, ani drudzy nie mają racji. „Zachód” nie jest pojęciem geograficznym czy narodowościowym , a jest pojęciem ściśle cywilizacyjnym – „Zachód”, „Zachodniość” tzn. Prawo Rzymskie w połączeniu z wyznaniem katolickim. A według tego prostego kryterium obecna Francja nie jest już Zachodem, ani też Zachodem nie jest np. Bundesrepublika Angeli Merkel. A tak jest już od dawien dawna i jest to proces dynamiczny. „Zachód” zaczął umierać na zachodzie z chwilą ustabilizowania się tam protestantyzmu, którzy żadnym chrześcijaństwem nigdy nie był, a jest jedynie „judaizmem z wieprzowiną”, jak to definiował filozof Heine. Podobnie jest z drugim członem symbiozy tworzącej „Zachód”- z widzialnym Kościołem Świętym. Z chwilą pogodzenia się papieży z okupacją narodów katolickich przez zbory protestanckie w krajach zachodnich Święty Kościół Katolicki, w swej widzialnej postaci, rozpoczął okres swego upadku, a którego najlepszą ilustracją jest obecny błazen ubrany na biało , który jak cyrkowa małpa jest obwożony białym jeepem wśród prostackiej gawiedzi. Oprócz więc całego ogromu pomieszania, jesteśmy dodatkowo w sytuacji rozwoju błędnych pojęć, nadużywanych przez krzykaczy obu stron, które to pojęcia – z czasem, na trwale – mogą się zakorzenić w naszej świadomości, a co nie byłoby korzystne dla jasnego rozumienia sytuacji. Zachód jest dodatkowo zaatakowany przez orient, a głównym jego przedstawicielem jest judaizm, który ma wybitną zdolność do podszywania się pod przeróżne instytucje, idee czy wyznania, a nawet osoby fizyczne. Trzeba zatem spróbować spokojnego spojrzenia na te problemy. W pierwszym rzędzie – w rozważaniach czy ocenach – rozdzielać narody od ich nielegalnej władzy, a nawet struktury państwowe, które są już zupełnie obcego pochodzenia, a w Polsce – co szczególnie ważne – nawet od jej okupantów. Należało by ideę , wiarę odróżnić od jej fałszywej powłoki, żydów usunąć ośrodków nominalnie polskich, tzn. ożywić hasło „Polska dla Polaków”. Ta sytuacja błędnej identyfikacji ma miejsce nie tylko w Polsce czy na zachodzie Europy. Podobnie jest w Rosji, a tam może nawet szczególnie mamy do czynienia z ukrytymi procesami. W końcu ZSRR nie upadł pod ciosami mas ludowych czy też problemów gospodarczych. ZSRR został systemowo zdemontowany przez siły wewnętrzne w sowietach, przez czołowych liderów komunistycznych czy KGB. Sygnał do rozbiórki komunizmu wysłano bardzo dawano temu, a np. w Polsce takim sygnałowym był bandyta Kołakowski, który już w latach pięćdziesiątych chwalił się publicznie swym rozczarowaniem do idei Marxa, a włos mu z głowy nie spadł. W tym okresie transformacji Rosji, upadku Europy, narody europejskie nie chcą wojny z Rosjanami, Francuzi, Szwedzi, Holendrzy, etc, chcą pokoju i spokoju. Te przerażone miny Merkel, Hollande’a czy Camerona, nie wspominając już politruków EU czy NATO, nie wynikają ze strachu przed Putinem, Majdanem czy Rosją. Osobnicy ci są przerażeni sytuacją na ich własnym zapleczu – boją się głosów własnych kolegów czy nawet sąsiadów z klatki schodowej. Jakby nisko nie oceniać społeczeństw zachodnich, różnią się one pozytywnie w stosunku do Polski tym, że tam obnażone kłamstwo czy oszustwo nie może być zbywane bezczelnością polityków, tam muszą oni sami odejść w niesławie. A EU to przecież banda złodziei i oszustów, którzy mianują siebie samych na przeróżne stanowiska, tworzą prawa, których nie chce żaden naród w Europie – nawet Niemcy. Merkel i podobni zauważają, że zbrodnie ustawodawstwa EU, prze-gigantyczne oszustwo EURO, gangsterskie systemy bankowe, które od dawna nie są już bankami, ale systemami lichwy stygmatyzującej ludzi niespłacalnym długiem, mogą mieć swoje odbicie w Rosji, a dołączenie głosu słusznego protestu Francuza, który wykrzyczy, że jest w sojuszu z Putinem, a nie z Hollande’m – tego na Zachodzi nikt nie zniesie i ten cyrk padnie jak domek z kart. Nawet do Polaków dociera świadomość, że to nie KGB-owcy od Putina zakuwali w kajdany bezbronne Francuzki protestujcie przeciw ideologii gender, ale demokratyczna francuska policja. I odwrotnie, to Putin pokazał, że Pussy Riot mają swe miejsce w więzieniu, a mohery w cerkwi, zaś na zachodzie jest dziś przeciwnie, co jest coraz wyraźniej artykułowane. Francja, Pierwsza Córa Kościoła, zaczyna ukazywać ośrodkom władzy na zachodzie, że w jej granicach jest budowane państwo alternatywne, państwo Francuzów, a Putin jest idolem antyhomseksulnych demonstrantów, a ci demonstranci liczeni w milionach są naturalnymi sojusznikami Rosji walczącej. A tak zaczyna być i w innych krajach. Istnieje przeogromny strach na zachodzie i w USA oraz Izraelu, że nagle narody zachodnie zaczną widzieć w Rosji prostą moralność chrześcijańską czy normalnego sąsiada, używającego normalnej wymiany walutowej, gdzie pieniądz służy do wymiany dóbr, a nie do zniewalania człowieka. Np. w Finlandii, czołowi politycy rozważają podjęcie unii z Rosją, gdzie Finlandia miałaby być Hong Kongiem Rosji w Europie. Finlandia jest w EU, przyjęła EURO i ta waluta okradania narodów z ich własności zniszczyła także gospodarkę fińską. Finowie jako naród mający najmniejszy odsetek żydów w swych elitach, mieli najmniej tej trucizny – porównując z innymi krajami europejskimi – i najszybciej otrzeźwieli. Bo Finowie jako mieszkający u siebie – a bez żydów – myślą po fińsku, a nie po żydowsku – nie są więc zatruci koszerem i w przypadku problemu we własnym domu są jego jedynym włodarzem: nie uciekają do sąsiada, aby tam pracować przy zmywaku, ale robią porządki we własnym obejściu według własnych zamysłów. I takie fińskie przebudzenie – lada chwila – nastąpi w innych narodach: Grecy, Duńczycy, Hiszpanie, Niemcy czy Francuzi zaczną myśleć po swojemu, a nie po żydowsku, jako ta ma miejsce obecnie, a co doprowadziło Europę na skraj przepaści demograficzno-gospodarczej czy do możliwości wojny jądrowej z Moskwą. Głosy te będą podobne do głosów Finów, to niewątpliwe. Ważne jest, aby i Lechici znaleźli swe miejsce w kontaktach z Rosją, z Rosjanami i bez pośredników – bez żydów, aby były to kontakty polsko – rosyjskie, a nie też i żydowskie. W Polsce takie fińskie przebudzenie jest niezbędnie potrzebne, ale – bądźmy tego świadomi – ze względu na zatrucie polskich umysłów potwornym, wielowiekowym zażydzeniem będzie to bardzo trudne. Dlatego ważne jest, aby ten obecny moment ogromnego poparcia Polaków dla Rosjan wykorzystać do spokojnego dialogu z Rosjanami. Polacy muszą negocjować z Rosjanami bez pośredników, bez kompleksów, bez pogardy, bez cudzych interesów. Jest ku temu wielka okazja, bo od Bitwy pod Grunwaldem żaden ruski watażka czy car nie miał wśród Lachów takiego poparcia jak Putin, który zajął Krym. Lach zobaczył w Putnie faceta z jajami, który najpierw wyzłocił dupy najemnym idiotkom napadającym na cerkiewne ciotki, przedtem wprowadził zakaz różowym terrorystom, a obecnie pokazał żydom, że to Rosja pilnuje porządku koło swego płota i Obama nie ma na Krymie nic do roboty, że Syria na Ukrainie nie przejdzie, że arabskiej wiosny wokół Rosji nie będzie, że błąd z wycofaniem się z Rosji z Gruzji, sterowanej przez izraelskich wojskowych, nie będzie powtórzony. Lach to widzi i rozumie, Putkę podziwia i sam by tak chciał. Nic jednak na ziemi nie powstanie bez pracy rąk i aby otrzymać pomoc z Niebios, trzeba tej pomocy pomóc własnym wysiłkiem. W naszej historii mamy wielkie tradycje samorządowe, które choć spaczone lub błędnie sterowane, jakoś rozpłynęły się we mgle, a nawet mają negatywne konotacje. Taką organizacją było Pospolite Ruszenie, które trzeba niezwłocznie powołać do życia w Polsce. Mało kto wie czy rozumie, że Solidarność przez okres jakichś 3-6 miesięcy takim pospolitym ruszeniem była i nawet ukuto pojęcie „ruch społeczny Solidarność”. Okazało się bowiem, że Ruch ten rozrósł się do większych rozmiarów niż związek zawodowy – a był największym ruchem społecznym w dziejach świata!!! Tak, Lach jest wielki, szkoda tylko, że tego nie wie! Była to oczywiście kolejna wielka szansa narodowa z której spuszczono powietrze , co stało się za przyczyną żydowskiej polityki Jana Pawła II, który faworyzował żydów na każdym kroku. Dzięki niemu żydzi opanowali szybko całą „Solidarność”, którą później zniszczyli dokumentnie, a potem zarżnięcie bezbronnej Polski było już tylko kwestią czasu. Jest to przykład i dobry, i zły. Dobry bo widać, że Polacy mogą bardzo wiele, a zły, bo wpuścili do swych struktur swych najgorszych wrogów – żydów. Trzeba zatem dzisiaj powtórzyć podobne czyny, ale już bez błędów, tzn. bez żydów. Należy tu odrzucić demagogię tzw. „antysemityzmu”, bo tworzenie elitarnych związków narodowych jest naturalnym prawem narodów, o którym nauczali liczni papieże. Tworzenie organizacji bez żydów jest zgodne z nauką Kościoła Świętego, zaś filosemityzm, czy bardziej rasizm teologiczny, jaki szerzył JPII, są z tymi naukami sprzeczne. Zresztą JPII nauk Kościoła Świętego nt. żydów nigdy nie unieważnił, a więc są one kanonicznie ważne. A trzeba wiedzieć – w sensie prawa kanonicznego – że żaden aktualny papież nie ma prawa do głoszenia poglądów sprzecznych z Uroczystym Nauczaniem Poprzedników. Dlatego, że Uroczyste Nauczanie jest obligatoryjne także dla następców w Watykanie. Jeżeli ci następcy w równie uroczysty sposób nie uchylą tych elementów nauczania, a jedynie praktycznie głoszą sprzeczne z nimi uwagi własne, to sami popadają w grzech nieposłuszeństwa lub herezji i takie było „nauczanie” JPII o żydach. Jan Pawel II nigdy nie uchylił żadnego z licznych Uroczystych Nauczań Papieży o żydach, a jedynie szerzył własne prywatne poglądy Karola Wojtyły, gdzie albo wykazywał się nieposłuszeństwem wobec Uroczystego Nauczania Kościoła lub popadł w herezje, a nawet apostazje, jak twierdzi wielu teologów. Świadomość powyższego jest bardzo ważna, bo terror żydowski w Polsce przybrał już rozmiary bezprawia sądowniczego, w przypadku jakiegokolwiek konfliktu z tym aparatem żydowskiej przemocy należy odwoływać się do dokumentów Kościoła Świętego jako obowiązujących wiernych, którzy mają i prawo i obowiązek żyć bez żydów, a wystarczy tu powołać się na Sobór Laterański III, którego nauki obowiązują i jeżeli prokurator chce prowadzić sprawę, to musi on najpierw uchylić podstawy prawne orzeczeń Nauczania Kościoła Katolickiego w Polsce. A nie jest to żadna błaha sprawa, bo np. tenże w/w Sobór narzuca anatemę na wszystkich „przedkładających żyda nad chrześcijanina”, czyli ten, który głosuje na żyda, popada w grzech śmiertelny i jest wiecznie potępiony, (to między innymi dlatego żydzi się poukrywali, żeby ludzie nie bali się grzechu wybierając żyda). Nota bene podobnym grzechem było też pomaganie żydom w trakcie okupacji niemieckiej w Polsce, gdzie ci laureaci „drzewek sprawiedliwych…”, którzy spowodowali tym „pomaganiem” szkody u chrześcijan, całych rodzin czy mieszkańców kamienic, zostali dotknięci anatemą i jeżeli nie zostali z tego rozgrzeszeni, to zmarli w stanie grzechu śmiertelnego. Te powyższe kilka zadań to sprawy arcyoczywiste, ale skutkiem upadku widzialnego Kościoła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat są one nie tylko zapomniane, ale wręcz tak jakby niebyłe. Nie dziwmy się zatem, że błędy przeszłości co do naszego stosunku do żydów, przyniosły upadek naszej Ojczyzny i powtarzane obecnie niczego dobrego nam nie dają, a jedynie wyniszczają Naród i Państwo. Aby zatem Polskę ratować, trzeba zmienić ten stan rzeczy i odbudowę Ojczyzny prowadzić w zgodzie z nauką Kościoła Świętego. Kiedy więc Lechici na nowo rozpoczną budowę Pospolitego Ruszenia, musi to być Ruszenie pod wezwaniem Jezusa Chrystusa Króla Polski. Rozmowy zaś w Rosjanami muszą odbywać się w Chrystusie Królu. Między Lachem a Rosjaninem: Chrystus, w Chrystusie i dla Chrystusa. ….a Putin? …. Putin jak chce, może się do nas przyłączyć, pomożemy mu, ale pod warunkiem, że w Jezusie Chrystusie Królu Polski.
W centrum Poznania zasłabła młoda dziewczyna. Znajomy, który udzielał jej pomocy, dał swój telefon stojącemu obok mężczyźnie i poprosił o wezwanie pogotowia ratunkowego. Ten, korzystając z zamieszania, uciekł z nim. Skradziony telefon odnalazł się w lombardzie, teraz złodzieja szuka policja. (55 points, 33 comments)
130 points: Bazyleo's comment in Mój chłopak zaczął się uczyć polskiego...
115 points: Xarvas's comment in Sebowie wyklęci, na murze zaklęci
111 points: pasekwgazie's comment in Ból dupy heteroseksualnych Polaków-katolików jest piękny.
94 points: pasekwgazie's comment in Ból dupy heteroseksualnych Polaków-katolików jest piękny.
93 points: wonglik's comment in (niektóre) Wykopki odkrywają reddit.
93 points: Carasee's comment in Sejm zdecydował: projekt "Ratujmy kobiety" upadł, "Stop aborcji" do dalszych prac
92 points: nautilius87's comment in Abp Hoser w TVP o ciążach z gwałtu: "Tych przypadków nie ma wiele. Stres jest tak silny, że do zapłodnienia dochodzi rzadziej".
85 points: deleted's comment in Tymczasem na fejsbukowym profilu PiS-u
83 points: Xarvas's comment in PAP: Kaczyński: "Chcemy, by kobiety rodziły, nawet jeśli dziecko jest mocno zdeformowane. By zostało ochrzczone"
W centrum Poznania zasłabła młoda dziewczyna. Znajomy, który udzielał jej pomocy, dał swój telefon stojącemu obok mężczyźnie i poprosił o wezwanie pogotowia ratunkowego. Ten, korzystając z zamieszania, uciekł z nim. Skradziony telefon odnalazł się w lombardzie, teraz złodzieja szuka policja. (53 points, 33 comments)
131 points: Bazyleo's comment in Mój chłopak zaczął się uczyć polskiego...
114 points: Xarvas's comment in Sebowie wyklęci, na murze zaklęci
112 points: pasekwgazie's comment in Ból dupy heteroseksualnych Polaków-katolików jest piękny.
93 points: Carasee's comment in Sejm zdecydował: projekt "Ratujmy kobiety" upadł, "Stop aborcji" do dalszych prac
92 points: nautilius87's comment in Abp Hoser w TVP o ciążach z gwałtu: "Tych przypadków nie ma wiele. Stres jest tak silny, że do zapłodnienia dochodzi rzadziej".
92 points: pasekwgazie's comment in Ból dupy heteroseksualnych Polaków-katolików jest piękny.
88 points: wonglik's comment in (niektóre) Wykopki odkrywają reddit.
88 points: deleted's comment in Tymczasem na fejsbukowym profilu PiS-u
znaczniki do mapy. Kościół Nawiedzenia NMP. Zbigniew Franczukowski (bynio) Gościeszyn. Zbigniew Franczukowski (bynio) Pierwsze Wrocławskie Stowarzyszenie Wioślarskie (dawne) morgot Dom nr 47-47a. Wolwro Salon fryzjerski. maras - Administrator Kościół św. Doroty. Zbigniew Franczukowski (bynio) Dom nr 22a. 13smok Sąd Rejonowy. FM Komenda Powiatowa Policji. FM Dom nr 14. 13smok Mapy, plany, plany sytuacyjne Karten, Pläne: Polska / Województwo dolnośląskie / Wrocław. Pokaż zdjęcia archiwalne : Wszelkie opinie, sugestie, głosy krytyczne jak najbardziej pożądane [virz] Skale dziewiętnastowiecznych map - 2006-03-09 Ulice - widma na planie miasta PPWK z roku 1980 W Targeo możesz dodać do mapy Polski swoje punkty i opisać je. Możesz taką "swoją" mapkę wydrukować lub wysłać mailem - Twoi goście nie bedą błądzić. Nie trać czasu na słowne opisywanie jak dojechać, pokaż to. Szybko i bezpłatnie. Zlinkuj adresy na swojej stronie z interaktywną mapa Polski . Dzięki unikalnej funkcji bezpośredniego linkowania do adresów możesz Find local businesses, view maps and get driving directions in Google Maps.
⚡️ NOWY KANAŁ ⚡️ @TOP10 Polska ⚡️⚡️ Kanał o pieniądzach ⚡️ @O Pieniądzach ⚡️🌍 INSTAGRAM: https://instagram.com/globalista_yt ... Google mapy můžete použít k jednoduchému vyhledání míst a adres. 👀⭕⭐ Social Media⬅⭐⭕👀👑 FanPage 👉 https://www.facebook.com/HerosTVOfficial 🔥👨👩👧👦 Grupa Herosi 👉 https://www.facebook ... zerknij tutaj bykuhttp://instagram.com/babuniaa_ Kup gry symulacyjne w najlepszej cenie. Użyj kodu mysocial24, aby otrzymać 3% RABATU! https://bit.ly/3foH4qwFikcyjna Polska 1:5 i Poland Rebuilding to Dwie n... Przedstawiamy nasz szeroki asortyment składanych map różnych typów - dostępne mapy samochodowe Polski, Europy oraz Województw. Składane mapy to wygodny w uży... W YouTube możesz cieszyć się filmami i muzyką, które lubisz, przesyłać oryginalne treści i udostępniać je swoim bliskim, znajomym i całemu światu. 👀⭕⭐ Social Media⬅⭐⭕👀👑 FanPage 👉 https://www.facebook.com/HerosTVOfficial 🔥👨👩👧👦 Grupa Herosi 👉 https://www.facebook ... PL Topo - mapa topograficzna PolskiLink do produktu: https://www.eazymut.pl/mapy-dla-urzadzen-garmin-93Mapa "PL Topo" zawiera dokładną sieć drogową, plany mi... Mapa jeszcze nie jest wydana !Kanał Twórcy Mapy: https://www.youtube.com/channel/UC8i4uNRTjv2axWtC5HaaI8g/videos?disable_polymer=1&fbclid=IwAR2OzQ12U3ScpRE6a...